Miesiąc przed referendum mieliśmy dosyć niejasną wiedzę o skomplikowanej bytomskiej polityce. W skrócie: jedna strona (rządząca) twierdziła, że „musi podejmować trudne decyzje z poczuciem odpowiedzialności”, a druga (opozycja) że „władza oszczędza na wszystkim, ale nie na sobie i swoich współpracownikach, którzy koszą publiczna kasę”. Zwykły mieszkaniec miasta, który chciałby poznać prawdę, musiał się napracować, by zdobyć szeroką wiedzę z różnych dziedzin. Musiałby poznać ustawy samorządowe, budżet miasta za ostatnie kilkanaście lat, a w terenie skonfrontować realia z urzędową dokumentacją. Pogrążonym w rozterkach bytomianom nieoczekiwanie przyszły w sukurs ogłoszenia i plakaty rządzącej koalicji. „Jest dobrze, śpij, nie interesuj się polityką, a będzie jeszcze lepiej”.
Każdy bytomianin – poza emerytką Heleną i maturzystą Dominikiem – zorientował się, że próbują go… Odwieść od korzystania z praw i przywilejów, jakich dostarcza demokracja, bo autocenzura nie pozwala mi tego dosadniej nazwać. 17 czerwca za odwołaniem prezydenta miasta glosowało 28.154 bytomian, przeciw było 771; za odwołaniem rady miejskiej głosowało 28.019, przeciw 865. Taka jednomyślność rzadko się w polskim społeczeństwie zdarza. Następnego dnia była piękna pogoda, ale nie był to w Bytomiu jedyny powód uśmiechów na twarzach. Mieszkańcy podawali sobie ręce i nawzajem gratulowali wyniku referendum.
Niestety radość nie potrwa długo. Za kilka miesięcy politycy od prawej do lewej (w tym radni, którzy zostali odwołani przytłaczająca większością głosów) znów będą chcieli „podejmować trudne decyzje z poczuciem odpowiedzialności”. Wtedy – bytomianie nie mogą spać.
p.s.
Jutro pora na Nowy Bytom – czyli referendum w Rudzie Śląskiej.