Problem budynków rozpadających się w efekcie bezmyślnego wydobycia węgla spod miasta nie jest nowy. Występował już po wojnie, ale ze względu na specyfikę tamtych czasów, nie można było mówić o nim głośno. Węgiel był podstawą krajowej gospodarki, a w Bytomiu – mieście posiadającym najwięcej kopalń na swoim terenie – wytwarzano znaczną część Produktu Krajowego Brutto.
Dziś politycy z Warszawy zachowują podobnie jak ich poprzednicy z czasów Polski Ludowej. Nie liczy się nic, ani zabytki, ani ludzie. Ważne są pieniądze jakie daje węgiel. Ośmielę się stwierdzić, że dawniej było pod tym względem nawet lepiej, ponieważ górnictwo wspierało ekonomicznie miasto, rozbudowywało je, utrzymywało kluby sportowe i rozwijało kulturę poprzez sieć dzielnicowych domów kultury. Dziś kopalnie jedynie drenują ziemię pod naszymi stopami, dając w zamian głównie kłopoty, w postaci popękanych budynków i wyższych kosztów inwestycji w Bytomiu, które muszą być zabezpieczane przed ewentualnymi szkodami.
Starsi mieszkańcy wiedzą ile budynków zniknęło z powierzchni z powodu rabunkowego wydobycia. Według ich relacji ulice Stolarzowicka i Strzelców Bytomskich były zabudowane na całej długości. Dziś stoją tam pojedyncze budynki. Część z nich wkrótce trzeba będzie rozebrać, tak jak rozebrano np. okazały ratusz w Miechowicach w latach 90-tych i niedawno kamienice na Karbiu.
Liczę, że w końcu państwo Polskie odwdzięczy się naszemu miastu za wszelkie szkody, jakie mu wyrządziło, godząc się na wydobywanie węgla w taki sposób. Oby obietnica utworzenia specjalnego funduszu dla Bytomia i Wałbrzycha nie okazała się być jedynie przedwyborczą obietnicą i miasto otrzymało w końcu zastrzyk gotówki, który pomoże mu się odrodzić.