To jedna z najpiękniejszych secesyjnych kamienic Bytomia. Tylko tutaj zachowały się małe soczewkowe szyby – które błyszczą się w popołudniowym słońcu już od 107 lat.
Kamienica jest bardzo malarsko zaprojektowana, pod względem formy i materiału. Wszystko tu jest asymetryczne i kontrastowe. Zróżnicowane wykusze – mały jednokondygnacyjny jak w średniowiecznej wieży, czy wielokondygnacyjną na narożniku – typowy dla kamienic. Okna – potrójne lub pojedyncze – zamknięte prosto lub łukiem. Szczyty schodkowy, trójkątny lub poprowadzony płynna secesyjną linia. Najciekawsze są jednak kolory. Czerwona cegła ze wstawkami z zielonej klinkierowej, piaskowy kolor tynków, seledynowa stolarka – drwi, okna, altanka; zielone elementy metaloplastyki – kraty, balkoniki oraz wspomniane soczewkowe okna. Bardziej wygląda to jak pomysł malarza niż architekta.
Autorem projektu był mistrz murarski Eduard Arndt, który prowadził firmę budowlaną w Karbiu przejęta po Bertholdzie Boenischu.
Boenisch, (prawdopodobnie) teść Arndta, dorobił się znacznego majątku na swojej firmie budowlanej i żył już wtedy jako rentier we Wrocławiu. By rozkręcić interes budowlany Arndt przeniósł siedzibę firmy i swoje mieszkanie z Karbia do Bytomia, a że było taniej – to tak naprawdę na pod bytomski Rozbark. To była świetna parcela! Obok znajdowała się siedziba Bytomskiego Starostwa Powiatowego (dziś budynek Muzeum Górnośląskiego), a naprzeciw – Moltkeplatz – największy plac targowy Bytomia – bo tutaj przecież biegła granica między miastem Bytom a osadą Rozbark.
Arndt zaprojektował kamienicę (a w zasadzie zespól dwóch kamienic) w czerwcu 1905 roku, a w grudniu tegoż roku budynek był już gotowy i wprowadzali się pierwsi lokatorzy.
Ówczesny bum ekonomiczny powodował, że mieszkania, nawet te najdroższe nie stały puste. Warto przypomnieć, że przez pewien czas mieszkał tutaj także szwagier Arndta – Paul Klaus, kompozytor popularnych wówczas walców.
Mimo swojej niewątpliwej artystycznej wartości budynek na rogu ulic Korfantego i Sokoła nie jest wpisany do rejestru zabytków. Jego stan wciąż się pogarsza. Jeszcze w latach trzydziestych nakazano usunąć ozdobne sterczyny na szczytach budynku. Niedawno wymieniono drzwi wejściowe, a część okien zmieniono na plastikowe (!), tylko cześć z autentycznych wciąż ma seledynowy kolor. Pozostałe lokatorzy przemalowali na najdziwniejsze, zupełnie z sobą nieharmonizujące kolory. Smutny widok przedstawia brama z niewidocznymi pod odchodzącą farbą secesyjnymi ozdobami.
A przecież niewielkim kosztem pracy i dbałością można by tutaj przywrócić dawny blask.
p.s.
i jeszcze stiuki w mieszkaniu – zdjęcie nadesłane przez czytelnika – o tym nie miałem pojęcia!